Mąż na weselu, ja na straży działki

Nocą, gdy wiatr szumi w koronach drzew, a klub osiedlowy obok naszej działki tętni życiem, ja siedzę w przyczepie i czuję się trochę jak bohaterka thrillera klasy B. Portugalczycy śpiewają, kieliszki brzęczą, a ja – niczym strażniczka solarów – czuwam nad naszym dobytkiem. I wiecie co? To wcale nie jest takie nudne, jak mogłoby się wydawać.

Przez ten czas, biegaliśmy po urzędach, zbudowaliśmy obóz (wciąż go ulepszamy – mamy już przedpokój i coś co przynajmniej przypomina łazienkę). Poznaliśmy sklepy, ceny, wysłaliśmy pierwszy list, zwiedziliśmy Lizbonę i okoliczne miejscowości. Poznaliśmy kierunki, drogi, i zmierzyliśmy się z inną rzeczywistością.

O tym jak walczymy z papierologią, możesz przeczytać tutaj, w zakładce Emigracja https://misiorowesercowanki.com/category/emigracja/

Wszystko to, choć wydaje się błahe, kosztuje dużo czasu , a żeby napisać coś sensownego, muszę ten czas sobie wygospodarować gdzieś pomiędzy…

Aktualne pomìędzy…

Mój mąż w tym czasie zatańczy na polskim weselu. Gdzieś daleko, w świecie pełnym tortów, kotletów i disco-polo, zakręci piruety na parkiecie. A ja? Ja robię piruety między plażą a działką. Każdego dnia inna sceneria: raz szeroki piasek po horyzont, raz klify jak z pocztówki, raz ukryte zatoczki, gdzie można poczuć się jak rozbitkowie. Wciąż szukamy tej jednej, „naszej” plaży – takiej, do której będzie się wracało jak do własnego adresu. Nie wszystkie są przyjazne psom, więc robi się z tego dodatkowa gra terenowa.

Piękne zachody...
Piękne zachody

Nasza córka uczy się w polskiej szkole online Libratus. Lekcje odbywają się w domu, a właściwie w przyczepie, więc czasem matematyka rywalizuje z dźwiękiem fal, a historia Polski przeplata się z odkrywaniem portugalskich miasteczek. Dzięki temu mamy dużo wspólnego czasu – nie tylko na naukę, ale i na wspólne generowanie wspomnień, które zostaną z nami dłużej niż jakikolwiek papier z urzędu.

Nauka :)
Nauka 🙂

Wesele w Polsce kontra rzeczywistość

Żałuję, że nie mogłam polecieć z mężem na to wesele. Pewnie, że bym chciała – kto nie chciałby się pobawić, zamiast pilnować przyczepy? Serce rozdarte, gdy umysł rozsądnie podpowiadał. Ale trzeba było podjąć tą trudną decyzję. Julcia, Szymon – przepraszam i dziękuję za zrozumienie, szacunek i miłość – mam nadzieję, że odbijemy to sobie choćby tu, w Portugalii. Niby ten kraj jest w top 10 najbezpieczniejszych krajów świata, ale nie mogę ryzykować utraty całego dobytku. Gdy za płotem rozgrywa się nocna fiesta z procentami w roli głównej. Lub chociażby utraty spotkania z urzędnikiem, który „niebawem” powinien nas nawiedzić z papierem w ręku… być może zdobędziemy to,na czym nam teraz bardzo zależy. To takie kiepskie być albo nie być, gdzie musisz wybrać mniejsze zło, a Twój wybór pozostawia niesmak i zadrę w sercu…

Ech, życie jednak toczy się dla każdego innym rytmem, i kiedy jedni tańczą na weselu, inni tańczą dla urzędów. W rytmie jaki obrany wcześniej cel narzuca…

Tak więc, ja tańczę w Portugalii z córką i psem, powoli do taktu Fado i brzęku szkła, przytupując gdy strząsam piach ze stóp…

Polska lat 80-tych?

Życie tutaj przypomina mi Polskę lat 80. – trochę powolne, trochę swojskie, pełne niespodzianek. Z jedną zasadniczą różnicą: w sklepach jest wszystko. I to dosłownie tuż za rogiem. Małe sklepy tematyczne, duże galerie i piekarnie pachnące od rana, a do tego internet za 20 euro, działający lepiej niż ten w Niemczech. Zero limitów, zero przerw. To chyba największy luksus XXI wieku.

I jeszcze coś – ceny części samochodowych. Taniej niż w Niemczech, a na dodatek dostępne od ręki. Jakby ktoś uznał, że życie emigranta trzeba trochę ułatwić. W bonusie moje ukochane Chìńczyki (mega sklepy), gdzie znajdę zawsze coś ciekawego. Best buy (dla ciekawskich link https://horario-loja.pt/barreiro/loja/842-best-buy-barreiro-portugal.html), który przyprawił mnie o zawrót głowy. Dla majsterkowiczów hobbystów – raj murzyna. Jak mi tego brakowało w Germanii.

Nie wszystko jednak idzie jak po maśle. Translator? On żyje własnym życiem. Czasem czuję, że moje wiadomości po portugalsku brzmią tak, jakby pisał je pijany poeta. A ludzie reagują miną: „ależ, senhora, co pani plecie?”. Po angielsku? Różnie – jedni nie mówią wcale, inni nie chcą, ale zdarzają się perełki. Wyobraźcie sobie kasjerkę, która nagle, ni stąd, ni zowąd, przełącza się na angielski z akcentem lepszym niż Hogward w Londynie. Takie małe, portugalskie cuda.

Niby wolniej, spokojniej…

Więc tak wygląda moja sensacyjna codzienność:

On – Mąż na weselu

Ja – czuwam, na straży działki

Córka – uczy się i tworzy wspomnienia.

Plaże – zmieniamy jak rękawiczki

Pies – próbuje za nami nadążać

Portugalczycy – raz czarują, raz zaskakują.

I choć wydawałoby się, że „nic się nie dzieje”, to paradoksalnie dzieje się wszystko.

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *