Sprawy ciąg dalszy… czyli portugalska odyseja po kawałek adresu
Minął miesiąc. Nie wyrosły mi skrzydła, nie dostałam objawienia, nie spadł deszcz złotych monet. Po prostu czekałam na numer… Nie NIF, nie PIN, nie Lotto —tylko cholerny numer policyjny na bramę. Taki, co to inni mają ot tak, wydrukowany na ładnej tabliczce z azulejos, a my nie, bo jak się okazuje, w Portugalii numer domu to nie jest błahostka. To egzystencjalne wyzwanie.

Na co czekamy…
Zaczęło się niewinnie. Napisałam grzecznego maila do Câmara Municipal do Barreiro z prośbą o nadanie numeru. Wszystkie znaki na niebie, ziemi i w internecie (a nawet na ścianach w urzędzie i uśmiechnięta pani z Loja do Cidadão w Forum Barreiro) mówiły:
„Wyślij na geral@cm-barreiro.pt, a jednak nie… na inny … dgrrul@cm-barreiro.pt , tak…to właściwe miejsce”. Wyślij tu… No to wysłałam.
Cztery tygodnie później z hakiem — cisza. W końcu piszę ponownie, lekko przypalona słońcem i biurokracją. I co dostaję? Szanowną odpowiedź, która brzmi:
„Atribuição de números de polícia não pertence ao âmbito desta divisão”
czyli po ludzku:
„To nie do nas, jednak trzeba napisać gdzie indziej. Zrobiliśmy to dla Ciebie i przesłaliśmy Twój wniosek dalej”. SERIO?!
A czas leci…
HA! Po miesiącu! Wyobrażam sobie, jak ten mail odbywał pielgrzymkę po urzędzie – z biurka na biurko, przez korytarze, kawy, pastel de nata i sjesty – aż ktoś westchnął, machnął ręką i przekazał go dalej do Divisão de Planeamento, Ordenamento do Território e Informação Geográfica.
Tam, gdzie – jak się okazuje – od początku powinien był trafić. Więc, dla potomnych i współbraci w walce o numer: To właśnie tam należy kierować wnioski o atribuição de número de polícia w Barreiro.
W międzyczasie żyjemy dalej. Bez „morada fiscal”, więc nie możemy wyrobić rezydencji. Bez numeru – więc nie możemy podłączyć wody, naprawić ogrodzenia, ani pójść z dzieckiem do lekarza. Także bez leków dla męża – bo recepta w Portugalii jak wszędzie lubi adres ( żartuję, na szczęście mamy te na czarną godzinę). Ale też z ogromnym zapasem cierpliwości i poczuciem humoru, które ratuje nas przed eksplozją.
Napisałam więc kolejnego maila pod trzeci z kolei adres – tym razem do właściwego wydziału – z całym szacunkiem, uczuciem i lekkim drżeniem powieki. Poprosiłam o zrozumienie i priorytet. Bo jeśli ktoś zasługuje na morada z sercem, to chyba my.
Czy odpiszą?
Nie wiem. Może jutro, może za miesiąc, a może wtedy, gdy gwiazdy ustawią się w linii z Cabo Espichel. Ale jedno wiem na pewno: ten numer gdzieś tam istnieje. Może w szufladzie. A może w systemie. Być może w równoległej rzeczywistości, gdzie urzędnicy odpowiadają w terminie.
A póki co… żyjemy bez numeru, ale za to z własnym adresem w kosmosie – i tam na szczęście nikt jeszcze nie wymaga „morada fiscal”.

