Misja niemożliwa: emigracja do Portugalii c.d.

Wyjazd do Portugalii wydawał się prosty: słońce, ocean, pastel de nata na śniadanie. Raj. Idealna wizja życia off-grid, z dala od papierów i mandatów. Tylko że rzeczywistość wdarła się jak włamywacz w nocy, a my, dwójka Polaków z przyczepą, szybko staliśmy się bohaterami własnej sagi sensacyjnej, w której urzędy były labiryntem pełnym pułapek, a każdy krok mógł kosztować mandat, stracony list lub brak wody.
Plan off-grid kontra portugalska biurokracja
Marzyliśmy o życiu poza systemem – spokojnym, w lesie, z furtką przy drodze, przyczepą, ciszą.
Ale mandaty czaiły się w krzakach –bo prawo mówi, że przyczepa jest nielegalna. W dodatku brak numeru policyjnego = każdy inspektor może Cię złapać.
Woda? Miały być cysterny, dostawcy… w praktyce: pustka, a jedyna opcja – strażacy. Kosztowna przygoda.
Leczenie? Jeśli w razie nagłego wypadku potrzebujesz lekarza, brak adresu = brak dokumentów = dramat.
Zarobki? Bez numeru, bez NIF, bez morada fiscal – żadnej faktury, żadnego zarobku.
Tak więc raj stał się polem minowym, a my musieliśmy zawalczyć o legalność i przetrwanie.
Labirynt urzędów: thriller w realu
Pierwszy przystanek: Junta de Freguesia – lokalna gmina. Wchodzimy, wyciągamy dokumenty, urzędnik patrzy jak na kosmitów. „Volte amanhã” – wróć jutro. Wracaliśmy. I wracaliśmy… jak bohaterowie w powieści, którzy nie mogą wyjść z labiryntu. Konkluzja brak dokumentu, czyli brak numeru domu… w adresie. Niby norma w Portugalii…. Jeśli nic nie potrzebujesz…
Potem Finanças, urząd skarbowy. Odesłano nas bo przecież NIF można zrobić online?! Hahaha – Niemożliwe bez portugalskiego klucza rezydenta. Zaklęte koło. Znów tam wróciliśmy. Nawet pojechaliśmy do innego urzędu dla próby i … kicha…
Camara Municipal – ratusz, przydzielenie numeru policyjnego. Co w necie piszą, ,, Tak, to zu, jedż i załatw, żaden problem”… Odesłano nas … do Balcão, gdzie nie przyjeli wniosków. Kazali wysłać e-mail z kompletem dokumentów.Bo? Mapki z SNIC? Tylko elektroniczne, tylko oficjalne. Papierowe? „Não, não, não.” A na swoje własne formularze z oficjalnej strony urzędu, patrzyli jak na przepisy kulinarne pisane pismem klinowym. Pani urzędnik podejrzliwa nawet przesluchała mnie skąd takie zdobyłam, bo może sama spreparowałam …

Każdy urząd miał swoje reguły, każdy interpretował przepisy inaczej. Jechaliśmy w kółko, czasami mieliśmy ochotę zabrać przyczepę i uciec w busz. Ale wola życia i konieczność legalności była silniejsza niż frustracja.
Numer policyjny na furtkę – kreatywna zagrywka
Kiedy przyjechaliśmy do Portugalii, i tak jechaliśmy tą piękną trasą między palmami, zastanawiały nas piękne bramy po środku niczego. Czasem za nimi był jeszcze płot, czasem nic – po prostu wejście w pustkę. Przeszukałam internet wzdłuż i wszerz, nie znalazłam wtedy żadnej odpowiedzi.


I teraz mnie olśniło – to właśnie te furtki i bramy służą jako punkt odniesienia do numeru, skrzynki pocztowej i adresu.
Przyczepa nie jest budynkiem. Fakt! Ale działka jest ogrodzona, furtka przy ulicy, skrzynka pocztowa zamontowana. To musi być to!!! Tak więc napisałam i wysłałam wniosek. W piśmie do Camara Municipal apel: „dajcie nam numer na furtkę, żeby legalnie oddychać i płacić podatki”.
Czyli istnieje wyjście, o którym nie przeczytasz na stronie urzędu. Sekret legalności był tuż pod nosem, ukryty w zwykłej furtce, na pięknej bramie…
Próby z korespondencją
Dla bardziej dociekliwych wspomnę, że tak, próbowaliśmy też założyć skrzynkę w CTT ( tutejszy urząd pocztowy) – takie obejście braku numeru. Niestety, brak morada fiscal = formalnie znów ściana. Brak moźliwości.
Testowe zamówienie do incasso prawie przepadło – sklep reklamował skrzynki, które nie istniały. Kurier biegał po wiosce i szukał nas jak świętego Graala. Udało się fuxem tylko dlatego, że dopadliśmy go gdzieś między budynkami 😉. Tip: sprawdź osobiście, czy punkt istnieje.
Woda – biblijny problem
Planowaliśmy cysterny, dostawców, wszystko miało działać jak w katalogu „życie off-grid w Portugalii”. W praktyce? Pustka. Jedyna opcja: strażacy.
I tu zaczyna się thriller kosztów: klepnięcie drzwiami od wozu to 165 euro, dwóch strażaków po 25 euro za „pracę rąk”, do tego każdy kilometr dojazdu, plus VAT. W efekcie za jedną dostawę wychodzi około 280 euro. I nie ma znaczenia, ile tej wody chcesz – chcesz do basenu? Super, przyjadą i zaleją. Chcesz tylko do pojemnika IBC 1000 l? Nooo… wtedy robi się droga impreza.
Każda dostawa staje się więc nie tylko misją logistyczną, ale kosztowną przygodą w thrillerze urzędowo-wodnym, gdzie każda kropla wody ma cenę złota.
Lekcje wyniesione z chaosu
Labirynt urzędów nauczył nas, że urząd to stan umysłu, nie miejsce:
1 na 4 osoby naprawdę wie, o co chodzi.
2 na 5 osób chce Ci pomóc.
3 na 10 osób mówi po angielsku, lub chce rozmawiać przez translator.
Reszta to strażnicy procedur, którzy widzą wszystko, a nie wiedzą nic.
Każda wizyta była jak scena z thrillera: każde słowo analizowane, najmniejsza pomyłka mogła Cię odesłać na start labiryntu.
Dowiedzieliśmy się też, że internetowe przewodniki i fora mogą sobie wsadzić swoje rady w buty – rzeczywistość w urzędach zawsze wygrywa absurdem. Mapki muszą pochodzić z oficjalnej strony SNIC, a dokumenty muszą być elektroniczne. Każdy sprytny skrót, by obejść system, ryzykuje, że Twoje wysiłki zostaną zignorowane.
Każdy dokument, każda pieczątka, skrzynka pocztowa, e-mail – część tajnej gry, której reguły zmieniają się codziennie.
Bez numeru policyjnego jesteś nielegalny, każdy list może zaginąć, każdy kontroler może przyjść wlepić mandat, a Twój spokojny raj zamienia się w pole minowe.
Przydatne lekcje
Ale w tym chaosie, w labiryncie urzędów, za każdym „volte amanhã” kryje się lekcja cierpliwości, sprytu i kreatywności. Nie wystarczy wypełnić papierów – trzeba je przemyśleć jak ruchy w szachach, przewidzieć każdy krok urzędnika, każdy absurd.
Bo Portugalia to kraj kontrastów: piękne plaże, ciche wioski… i urząd, w którym czas płynie inaczej, a logika jest względna.
I my, z przyczepą, bez numeru, bez wody, z sercem w gardle, musimy znaleźć drogę przez ten labirynt, by wreszcie móc oddychać, pracować i budować naszą przyszłość.
Walczymy od miesiąca. Godziny w necie, w urzędach. Kilometry w aucie, litry paliwa, ale i nauka. Słówka, ścieżki, teren, lokalizacje. Zamiast na plaży, leżymy plackiem przed urzędnikami
A co dalej? Czy numer policyjny pojawi się na furtce? Skrzynka pocztowa w końcu zadziała? A woda przestanie być luksusem dla wybranych?
Tego dowiecie się w kolejnych odcinkach naszej emigracyjnej sagi sensacyjnej…
Więcej o tym jak tu trafiliśmy w aktualnościach blogowych…https://misiorowesercowanki.com/category/aktualnosci-blogowe/


Dodaj komentarz