AUGI – czyli kupujesz działkę urbano i… możesz sobie pogwizdać

Pamiętacie, jak w poprzednim wpisie opowiadałam o NIF-ach, certidõesech i całej tej portugalskiej papierologii?
No to wyobraźcie sobie ten słodki moment, gdy po miesiącach biegania i szukania, w końcu trzymasz w ręku magiczny dokument: akt notarialny zakupu – działka URBANO. Kupiłeś swój kawałek ziemi i zaczynasz spełniać kolejne marzenie…
Czyli – w teorii –kupiłeś teren miejski. Cywilizacja. Normalka. Już podczas zakupu, w głowie widzisz mały domek, tarasik, pomidory w ogródku, dzieci biegające boso… Zaczynasz planować, projekcik, kolejne papierki, urzędy… Twoje pomidory zaczynają kwitnąć. Ba już nawet czujesz ich smak… i wtedy BACH! – portugalski system rzuca Ci pod nogi hasło:
Augi –https://pt.m.wikipedia.org/wiki/%C3%81rea_urbana_de_g%C3%A9nese_ilegal
Brzmi jak nowy drink z ananasem, a oznacza mniej więcej:
„Tak, Twoja działka jest w granicach miasta… ale budować? Oj, kochanieńka, nie tym razem”.
Urbano ≠ pozwolenie na budowę
W Polsce człowiek myśli: „działka budowlana” – buduję. W Portugalii: „działka urbano” – a jednak nie. Bo urbano to tylko naklejka: „leży w strefie miejskiej”. Ale jeśli nie ma planu zagospodarowania albo kosmicznego dokumentu zwanego alvará de loteamento (pozwolenie na podział terenu), to możesz sobie co najwyżej postawić… hamak. I to taki, który da się szybko zwinąć, bo jak przyjedzie inspektor, to i hamak może być „infrastrukturą”.
Augi – niby masz, a jednak nie masz
Z poprzedniego wpisu wiecie, że złożyłam kilka wniosków i czekam na odpowiedzi. Po dwóch tygodniach jeden z 3 wniosków doczekał się szanownej reakcji. A jego treść zwaliła mnie z nóg – tego co przeczytała, spodziewałam się najmniej. Pani urzędnik napisała wprost bez lania wody : nasz teren pochodzi z tzw. AUGI – área de génese ilegal, czyli z dawnych nieformalnych podziałów.
Przetłumaczę z urzędniczego na nasze: „ktoś kiedyś porozcinał ziemię bez zgody, a teraz my – urząd – mamy z tym ból głowy”.
Efekt? Nie ma loteamento (oficjalnego podziału), nie ma zgody na budowę, nie ma nic.
Ponieważ wniosek nr 1 dotyczył zapytania o legalizację przyczepy na działce – odpowiedż okazała się zaskakująca. W piśmie, Pani urzędnik nawet nie starała się za bardzo ubrać w słowa krotkiej i mało konkretnej wiadomości. Cytuję, jeśli przyczepa nie jest na stałe związana z gruntem, to nas nie obchodzi, natomiast co do przyszłych planów budowlanych, typu dom mobilny to jest AUGI – czyli możesz sobie dzierżawić, hodować pomidory, parkować przyczepę… ale o murowanym domku zapomnij. Koniec wiadomości.
A co z moim domem mobilnym?
Tu wchodzi wątek mojej codzienności. Od ponad miesiąca mieszkamy w przyczepie, w Portugalii. Plan był prosty: stanąć tu na stałe i może postawić holenderkę – a może większy, mobilny domek. Problem w tym, że portugalskie prawo ma radar na wszystko, co wygląda jak dom. Jeżeli to coś ma podłączenie do prądu i wody albo stoi dłużej niż „tymczasowo”, to już jest „budowa” – a na to pozwolenia brak.
Czyli w skrócie: holenderka tak, ale tylko jeśli będziemy ją co jakiś czas teleportować jak UFO.
Morał z tej portugalskiej telenoweli. Kupujesz działkę urbano i myślisz, że jesteś w domu. A tu niespodzianka – jesteś w serialu „Gra o Papierki”.
Na razie zostaje nam życie w przyczepie, zabawa w ogrodników i kolekcjonowanie nowych pieczątek.
Czy z tego wyjdzie kiedyś legalny domek? Kto wie. W cytowanej wiadomości nie było odpowiedzi na pytania CO DALEJ? KIEDY?
W Portugalii nawet urzędnicy mówią: depende – czyli „to zależy” (od fazy księżyca, humoru burmistrza i jakości twoich pasteis de nata).
Będę Was informować na bieżąco, bo ta historia ma więcej sezonów niż Moda na sukces.
A ja, mentalistka z misiorowym pazurem, już szykuję kolejny odcinek tej portugalskiej opery mydlanej.
💡 P.S. Macie swoje przygody z portugalską biurokracją?
Dajcie znać w komentarzach – razem się pośmiejemy i może wymyślimy nowy drink o nazwie „Augi”! A może też macie doświadczenia, albo rady jak popchnąć sprawę do przodu…


Dodaj komentarz